sobota, 30 maja 2015

Rozdział 2. Ból fizyczny jest łatwiej uzewnętrznić niż ten w głębi serca.

Soundtrack do rozdziału:
The Fray - Never Say Never
Little Mix - These Four Walls

27 lutego 2014, godzina 2:30 w nocy.

Była spokojna zimowa noc. Ryan spał w swoim pokoju, kiedy nagle obudził go dzwonek telefonu. Zaspanym wzrokiem zerknął na wyświetlacz i odebrał połączenie od Amy.
- Halo? - zapytał z chrypką w głosie.
- Obudziłam cię?
- Nie no co ty. Właśnie przewracałem się na drugi bok. Co jest siostra?
- Sorka, Ryan. Słuchaj, przyjedziesz po mnie?
- Że niby teraz? Żartujesz, weź sobie taksówkę albo jedź autobusem.
- Jestem zbyt pijana żeby wracać sama i nie mam już pieniędzy.
- Boshe, jesteś najbardziej wkurzającym dzieciakiem na tej planecie. Co to za klub?
- Olimp, dziękuję.
- Oczywiście, że musiałaś wylądować na końcu miasta. Będę za pół godziny.
- Kocham cię! - powiedziała Amy i rozłączyła się.
Ryan wstał z łóżka, rzucił pod nosem kilka przekleństw i poszedł ubrać się w dresy.

***

Pół godziny później samochód zajechał na parking przed klubem. Ryan wysiadł z auta i przeczesał wzrokiem otoczenie. Przy wejściu stała Amy rozmawiająca z kilkoma osobami. Nie widziała go, więc chłopak zagwizdał przez co oczy wszystkich zwróciły się ku niemu. Dziewczyna pożegnała się z przyjaciółmi i ruszyła w kierunku samochodu.
- Jesteś najukochańszym bratem na świecie! - powiedziała i zarzuciła ręce na szyję Ryan'a. Chłopak lekko poklepał ją po plecach.
- A ty jesteś pijana - mruknął.
- Jestem?
- Jesteś. Wsiadaj do auta. Wracamy do domu.
Dziewczyna szybko obeszła samochód i usiadła z przodu na miejscu pasażera. Ryan odpalił auto i ruszyli.
- Ciesz się, że rodziców nie ma w domu, wkurzyliby się - zaczął chłopak.
- Nawet by nie zauważyli. Oni widzą tylko pieniądze i te wszystkie gówniane leki - odpowiedziała Amy machając dłońmi.
- Czemu wybraliście się dzisiaj do Olimpa?
- Bo są urodziny Sama. To znaczy były, wczoraj. Poza tym, to ulubiony klub Eda! - pisnęła w podekscytowaniu. Ryan pokręcił głową. Uwielbiał swoją siostrę, ale kiedy była pijana zachowywała się jak typowa nastolatka z burzą hormonów.
- Eda, kogo?
- Ed Sheeran. Piosenkarz.
- Ten rudzielec, którego piosenki śpiewasz pod prysznicem? - oboje wybuchnęli śmiechem.
- O boshe, jesteś takim kretynem. Krytykujesz mnie, bo kocham Eda, a sam ślinisz się na widok sztucznych cycków Nicki Minaj.
- Bo są wielkie. I są cyckami - teraz Ryan próbował być poważny.
- Blair też ma wielkie cycki i na nią nie lecisz - mruknęła zdegustowana Amy.
- Nie umawiam się z przyjaciółkami swojej siostry. Poza tym to dziecko.
- Jest w moim wieku, a ja mam osiemnaście lat.
- Właśnie, jest o siedem lat młodsza. I ty też wciąż jesteś dzieckiem.
- Mówisz tak dlatego, że sam jesteś stary.
Ryan nie odpowiedział, przez chwilę jechali w milczeniu słuchając radia. Chłopak wystukiwał rytm muzyki na kierownicy, a Amy cicho nuciła piosenkę Rihanny.
- Wiesz co?
- Nie wiem, geniuszu - zakpił Ryan i rzucił dziewczynie szybkie spojrzenie, po czym ponownie skupił wzrok na drodze.
- Sam dostał na urodziny od Adama kostium Supermana i przebrał się w niego. Całą noc w klubie przetańczył w nim. To było takie śmieszne widzieć go w tym wdzianku - Amy śmiała się na wspomnienie swojego kolegi.
- Twoi znajomi są takimi kretynami, przysięgam - chłopak starał się stłumić wybuch śmiechu.
- Oni są kochani.
- Jasne, szczególnie wtedy, kiedy Sam wszedł mi do łazienki, gdy byłem nagi - tym razem oboje się śmiali.
Resztę czasu spędzili na opowiadaniu sobie śmiesznych historii, a samochód był wypełniony głośnym śmiechem obojga rodzeństwa. Byli właśnie w połowie drogi od domu, kiedy Amy zobaczyła rozpędzony samochód jadący prosto na nich.
- Ryan! Uważaj! - krzyknęła piskliwie dziewczyna.
W momencie, gdy chłopak próbował ominąć pojazd, samochód z wielką siłą uderzył w auto od strony kierowcy...

31 sierpnia 2014.
(Amy)

Sto osiemdziesiąt sześć dni. Ludzie mówią, że z każdym dniem jest lepiej. To mit. Przynajmniej u mnie się nie sprawdza. Minęło sto osiemdziesiąt sześć dni od tego cholernego wypadku. Gdybym nie była taka głupia nic by się nie stało. Ryan nadal by żył. Tamtego dnia wymknęłam się z domu na imprezę w klubie na drugim końcu Londynu. Byłam pijana i nie miałam jak wrócić do domu. Zadzwoniłam po Ryana. To mój starszy brat. Zawsze mieliśmy dobry kontakt i ciężko nas było rozdzielić. Kiedy ma się rodziców, tak pochłoniętych pracą jak moi, nic dziwnego, że rodzeństwo troszczy się o siebie nawzajem. Rzadko się kłóciliśmy, a ja zawsze wiedziałam, że mogę na nim polegać. Tamtej nocy Ryan odebrał mnie z klubu i wracaliśmy do domu. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się tak jak mieliśmy w zwyczaju. Nie zauważyliśmy pędzącego w naszą stronę samochodu. Ryan próbował hamować, wyminąć pojazd, jednak na próżno. Zderzyliśmy się z ogromną siłą. Ryan, mój starszy, jedyny, najukochańszy brat zginął na miejscu, a ja poturbowana trafiłam do szpitala. Gdybym nie była taka lekkomyślna i nie prosiła go o to, żeby po mnie przyjechał, zapewne siedzielibyśmy teraz na kanapie w salonie i oglądali filmy. Ryana już nie ma. A ja od ponad pół roku staram się żyć bez najważniejszej osoby w moim życiu.
Po śmierci brata załamałam się, nie mogłam żyć dłużej w Londynie. Zbyt wiele wspomnień, myśli było związanych z Ryanem. Po licznych błaganiach, rodzice zgodzili się na moje studia w Nowym Jorku. Dam radę. Minęło ponad pół roku, przeżyję kolejne pół, a potem jeszcze następne. Zrobię to dla swojego brata.
Nowy Jork jest taki jak sobie wyobrażałam. Bardziej zatłoczony niż Londyn, jednak mimo otaczających cię zewsząd ludzi czujesz się tu samotny, jak nigdzie indziej. Dziewczyna, z którą dzielę pokój wydaje się być w porządku. Jest typem osoby łączącej imprezy z nauką. Pewna siebie, dająca sobie ze wszystkim radę. Nie to co ja. Kiedy mam dość sięgam po żyletkę. To dobre, kiedy nie chcesz słyszeć swoich myśli. Ból fizyczny jest łatwiej uzewnętrznić niż ten w głębi serca. Pojedyncze cięcia na moim nadgarstku stały się rutyną, jakby codzienną czynnością, tak jak picie porannej kawy. Tylko w taki sposób potrafię funkcjonować.
Skończyłam się rozpakowywać. Nie miałam za dużo rzeczy, więc w najbliższym czasie będę musiała wybrać się na zakupy. Właśnie zamierzałam przejrzeć swój plan na jutrzejsze zajęcia, kiedy niespodziewanie zadzwonił telefon. Chwyciłam go do ręki i zerknęłam na wyświetlacz. Mama.
- Halo? - zapytałam do komórki.
- Amy, kochanie! Co słychać? Rozpakowałaś się? Jak tam jest? Opowiadaj - mama, jak zwykle musiała zadać tyle pytań. Po krótce opowiedziałam jej co i jak, starając się aby w swoją wypowiedź wlać trochę entuzjazmu.
- A co u was? - zapytałam, kiedy zdałam swoją relację.
- Kochanie, posłuchaj. Nie powiedziałam ci tego wcześniej, bo bałam się spojrzeć ci w oczy... - zaczęła mama.
- Co się stało?
- Razem z twoim ojcem podjęliśmy pewną decyzję... rozwodzimy się
- Co? Dlaczego? - mój głos w momencie paniki stał się piskliwy.
- Ryan odszedł. Ty wyjechałaś na studia. Nie ma dłużej sensu udawać, że się kochamy, kiedy od dłuższego czasu tak nie jest. To będzie dla nas lepsze. Tak bardzo cię przepraszam, że nie powiedziałam ci wcześniej. Brakowało mi odwagi.
- Nie chcę tego słuchać. Nie mogę w to uwierzyć - szepnęłam do telefonu i rozłączyłam się.
Moje życie kolejny raz legło w gruzach. Nie dam już dłużej rady, to mnie przerasta. Nawet nie zauważyłam, kiedy po mojej twarzy zaczęły spływać łzy. Mój wzrok utkwił na leżącej na szafce żyletce. 

____________________

 Zapraszam na drugi rozdział! Mam nadzieję, że się Wam spodoba i dalej będziecie śledzić losy Amy i Louisa. (:
Jeśli szanujesz moją pracę zostaw komentarz (:

2 komentarze: